Polak grał na Maracanie przeciwko Pele. Z trybun patrzyło 130 tysięcy ludzi
Source: Przegląd Sportowy
Bytom o piłkarskim bohaterze pamięta. Starał się o nim nie zapominać, gdy już dawno przestał grać w piłkę. Był czas, kiedy usunął się w cień, coraz rzadziej był widywany na meczach Polonii. Wielkie poruszenie w środowisku zrobiła informacja, że ma poważne problemy zdrowotne, że dla ratowania życia konieczna była amputacja nogi.
Gdy proteza okazała się niezdatna do dalszego użytkowania, Stowarzyszenie Kibiców Polonii Bytom zorganizowało zrzutkę na nowocześniejszy i znacznie droższy model. Dla fanów Polonii sprawa była oczywista - Winkler dla ich ukochanego klubu zrobił tyle dobrego, że teraz pomaganie dawnej gwieździe drużyny jest ich obowiązkiem. Była końcówka 2011 r. W czerwcu 2014 r. Walter Winkler po długiej i ciężkiej chorobie zmarł w wieku 71 lat. Aby jeszcze bardziej kultywować o nim pamięć, w Bytomiu ma swoją ulicę, podobnie jak inne legendy klubu: Edward Szymkowiak i Kazimierz Trampisz.
Polonia Bytom w latach 60. minionego wieku była futbolową firmą z najwyższej krajowej półki, liczono się z nią też w Europie, dawała o sobie znać nawet na drugiej półkuli, bo wygrała tam turniej potocznie nazywany Pucharem Ameryki. Do współtwórców tych sukcesów należał też Winkler - solidny defensor urodzony w Piekarach Śląskich, a więc w mieście sąsiadującym z Bytomiem. Związany był z nim praktycznie przez całe życie, wyłączając krótki, lecz interesujący czas spędzony w RC Lens.
W Bytomiu był ceniony za grę bezkompromisową i pełną poświęcenia. Stali bywalcy stadionu Polonii doskonale wiedzieli, że w działaniach obronnych potrafi być bardzo efektywny, umiał roztoczyć troskliwą opiekę nad nawet najbardziej wymagającym napastnikiem rywali i bywał w tym nad wyraz odpowiedzialny.
Nic dziwnego, że trafił wreszcie do reprezentacji. Był już wtedy mistrzem Polski, zdobywcą Pucharu Ameryki i Pucharu Rappana. To ostatnie trofeum - dzisiaj już niemal zapomniane - przysporzyło Polonii sympatii nie tylko w Bytomiu. W międzynarodowych rozgrywkach, znanych później jako Puchar Lata albo Intertoto, występowały drużyny, które nie kwalifikowały się do europejskich pucharów, często pochodziły z krajów Europy Wschodniej, ale nie tylko. Polonia w 1965 r. w finale pokonała SC Lipsk i zrobiła to w spektakularnym stylu.
Najpierw - pozbawiona kontuzjowanego bramkarza Edwarda Szymkowiaka - przegrała w Lipsku 0:3. Był to trudny mecz szczególnie dla Winklera, który przy stanie 0:1, rozpaczliwie ratując sytuację, po błędzie rezerwowego golkipera piłkę zmierzającą już do pustej bramki zatrzymał ręką. Rywale wykorzystali rzut karny i prowadzili już 2:0, a na kwadrans przed końcem dorzucili trzecią bramkę. Za chwilę Winkler opuścił boisko z urazem i bytomianie musieli się cieszyć, że nie skończyło się jeszcze większym laniem.
Nikt w trzeźwej ocenie nie mógł zakładać, że Polonia w rewanżu odrobi tak poważną stratę, a gdy w Bytomiu Niemcy w 20. minucie strzelili gola, stało się jasne, że jest już "pozamiatane". Tymczasem gospodarze zdołali zdobyć pięć bramek i zapewnić sobie ostateczny triumf! Kapitalnie w bramce spisywał się zdrowy już Szymkowiak, ale i Winkler, który też zdążył wrócić na rewanż, z każdą minutą nabierał coraz większej pewności. Entuzjazm udzielał się zresztą wszystkim. Cały zespół Michała Matyasa dostał skrzydeł i tego dnia chyba nikt nie byłby go w stanie zatrzymać. Zwycięstwo 5:1 to jeden z najwspanialszych sukcesów polskich klubowych drużyn, a Puchar Rappana wciąż jest jedynym europejskim trofeum zdobytym przez drużynę z naszej ligi. Dlatego tych jedenastu zawodników pięknie zapisało się w historii nie tylko Polonii Bytom: Edward Szymkowiak - Józef Dymarczyk, Paweł Orzechowski, Walter Winkler, Zygmunt Anczok - Gerhardt Lukoszczyk, Ryszard Grzegorczyk - Jan Banaś, Norbert Pogrzeba, Jan Liberda, Jerzy Jóźwiak.
W kadrze narodowej Winkler zagrał 23 razy, co w tamtych czasach było wyczynem godnym odnotowania. Okazuje się, że najtrudniej było do drużyny narodowej trafić, bo gdy już zaczął przyjeżdżać na zgrupowania, bez trudu udowodnił przydatność. A pierwsze powołanie stało się możliwe, gdy stery reprezentacji przejął Antoni Brzeżańczyk. W 1965 R. kadrę prowadził jeszcze Ryszard Koncewicz, ale na jego kadencji cieniem położyła się druzgocąca porażka z Włochami (1:6) odzierająca nas ze złudzeń na awans do finałów mistrzostw świata. Nowy trener miał zapewnić nowe otwarcie, choć było jasne, że Brzeżańczyk nie jest łatwy do współpracy, a zarazem w zawartej umowie zgodził się oddać znaczącą część swojej selekcjonerskiej suwerenności, gdyż pojawił się paragraf, że skład kadry każdorazowo "wymaga akceptacji wydziału szkolenia i zarządu PZPN". Brzeżańczyk szukał jednak nowych opcji, ponieważ słusznie wyznawał zasadę - można tu zresztą nawiązać do zupełnie współczesnych słów selekcjonera Michała Probierza - pracy w reprezentacji nie zlecono mu dlatego, że było dobrze, a wręcz przeciwnie. Beneficjentem tej zmiany był wciąż niedoceniany w krajowej skali Winkler. Do kadry gorąco polecał go Roman Strzałkowski - obrońca Zagłębia Sosnowiec, na którego też postawił Brzeżańczyk. To podobno on skutecznie wytłumaczył selekcjonerowi, że Winkler ma wszystkie atrybuty piłkarza na reprezentacyjnym poziomie i grzech z tego nie skorzystać.
Obrońca Polonii w pierwszych spotkaniach siedział na ławce, ale podczas tournee w Ameryce Południowej wreszcie pojawił się na boisku. I był to od razu mecz w Rio de Janeiro na mitycznej Maracanie w obecności 130 tysięcy ludzi, a rywalem była Brazylia, ówczesny mistrz świata. Niewielu polskich obrońców miało okazję zagrać przeciwko legendarnemu Pele i nie mniej ubóstwianemu Garrinchy, a Winkler należy do tej wąskiej grupy. Gospodarze wygrali 2:1 (Pele nie zdobył gola, Garrincha jeden raz trafił do siatki), lecz nasz zespół zasłużył na pochwały. Na wyjątkowo gorącym terenie podjął walkę ze znamienitym rywalem i wcale nie było widać dużej różnicy.
O ile pierwszy mecz Winkler grał przeciwko staremu mistrzowi świata, o tyle w swoim drugim reprezentacyjnym występie zmierzył się z drużyną, która za chwilę - jak się miało okazać - wygrała mundial. Chodzi o Anglię, która przyleciała do Polski, aby 5 lipca 1966 r. na Stadionie Śląskim, dosłownie sześć dni przed pierwszą grą w finałach mistrzostw świata, w próbie generalnej zmierzyć się z naszą narodową drużyną. Anglicy zwyciężyli 1:0, jednak Polacy znowu mogli schodzić z boiska z podniesionymi głowami. Winkler jeszcze tego samego roku zagrał z Rumunią (3:4), a później na kolejny występ w kadrze musiał czekać półtora roku. Grał w niej już po odejściu Brzeżańczyka, kiedy wrócił Koncewicz i okazało się, że tym razem popularny "Faja" w końcu go docenił.
Dobre zdanie miał o nim także Kazimierz Górski, bo gdy został selekcjonerem, Winkler znalazł się w grupie piłkarzy, którzy zostali wezwani na pierwszy obóz. I musiał się tam zaprezentować obiecująco, bo zagrał w debiucie nowego szefa kadry - w Lozannie ze Szwajcarią (4:2, 5 maja 1971 r.). Wówczas linię obrony tworzyła czwórka Jan Wraży, Jerzy Wyrobek, Walter Winkler, Antoni Trzaskowski. Żaden z nich później nie był znaczącym piłkarzem, nie zostali zabrani przez Górskiego na żaden turniej. Ostatni raz Winkler w reprezentacji zagrał w meczu, który nie jest zaliczany do oficjalnych występów międzypaństwowych, było to jednak spotkanie ważne, bo w ramach kwalifikacji do igrzysk olimpijskich w Monachium. Biało-Czerwoni 9 czerwca 1971 r. pokonali na wyjeździe Grecję (1:0), a obok Wrażego i Wyrobka partnerem Winklera w defensywie był doskonale znany mu ze wspólnej gry w Polonii Bytom Zygmunt Anczok. On akurat został mistrzem olimpijskim, ale potem jego kariera brutalnie i bezpowrotnie załamała się z powodu ciężkiej kontuzji.
W 1974 r., kiedy Biało-Czerwoni szykowali się do wyjazdu na finały mistrzostw świata, Winkler obierał kurs na Francję. Doświadczony ligowiec i były wielokrotny reprezentant kraju miał już 31 lat, więc dostał zgodę od polskich władz na transfer do RC Lens. W górniczym klubie od dawna grało wielu Polaków i potomków polskich imigrantów, więc obrońca Polonii Bytom został serdecznie przyjęty, a jednak nie czuł się tam dobrze i nie zrobił kariery.
Przez dwa sezony z różnych powodów zagrał łącznie tylko w 16 ligowych meczach i w trzech spotkaniach Pucharu Zdobywców Pucharów. Zbyt mało było tych występów, trzeba było to nazwać niedosytem.
Tym chętniej wrócił do Polski i jeszcze raz udowodnił, że jest legendą Polonii Bytom, wręcz przybił na tej legendzie pieczątkę. Zastał bowiem swój klub w II lidze i w związku z tą sytuacją postanowił mu jeszcze pomóc na boisku. Grał w nim jeszcze przez pół roku, dokładając swoją cegiełkę do szybkiego awansu do ekstraklasy. Zajął się pracą szkoleniową - najpierw z grupami juniorskimi, a potem również jako asystent trenerów pierwszej drużyny. Z Bytomiem był związany do końca życia.